Menu

wtorek, 26 maja 2015

Praca tkacza od kuchni - dzień 2

>>Dzień 1<< za mną. Na czym skończyłam? Osnuwanie krosna. Nie lubię tego etapu. Nawlekanie tych wszystkich nici, pilnowanie, by każda trafiła we właściwe miejsce, unikanie błędów i ewentualne szybkie poprawki w razie wystąpienia takowych. Gdybym mogła znalazłabym do tej roboty jakiś wolontariuszy.
Chętnych brak, trzeba samemu się bawić.



Ciężką noc (syn uznał, że będę rewelacyjnym workiem treningowym)  zrekompensował spokojny poranek. PoTomek skorzystał z okazji, że tata jest w domu i postanowił nie odstępować go na krok. Tata jest super, a mama z radością mogła dopaść się do krosna.


 Około 13:30 moim oczom ukazał się cudowny widok:


Ale długo nie dało się cieszyć tą chwilą. Wraz z nawleczeniem ostatniej nici przyszła refleksja "co dalej", odpowiedź nie wzbudza już zachwytu - czas nawijać.



Widok od tyłu sprawia, że duma mnie rozpiera, wszystko tak ładnie "poukładane", ale przód... Doprowadza do rozpaczy. Każda nitka ma ponad 2 metry. Jest ich 239 sztuk i trzeba je dobrze naciągnąć. Inaczej osnowa będzie sprawiać kłopoty. Z reguły w tym miejscu korzystam z pomocy męża, ale tym razem cwaniak odmeldował się do pracy, zostawiając mnie z tym pobojowiskiem samą. Trzeba sobie jakoś radzić, więc w przerwach między niecenzuralnym wyrażaniem złości, a fochem i tupaniem nóżką nakręcałam osnowę.
Na zdjęciach tego nie widać, ale wraz z osnową nawijam papier. Ma on za zadanie oddzielać poszczególne poziomy osnowy od siebie. Dzięki temu mam pewność, że na całej szerokości osnowy nitki są równej długości.  Niestety papier ten ma jedną wadę (szczególnie uciążliwą, przy całym nawleczonym krośnie) lubi sobie uciekać w bok. Irytuje mnie ten widok. Rośnie ryzyko, że osnowa będzie nierówno naciągnięta. A jednak pomimo wysokiego poziomu irytacji, po skończonym tkaniu zapominam skrócić arkusze papieru. A pomogłoby to zmniejszyć problem uciekających kartek.



W tym momencie najtrudniejszy etap przechodzi do historii. Teraz tylko umocować z przodu osnowę, naciągnąć i można ruszać z najprzyjemniejszym etapem - tkaniem.
W tle wyścig z czasem. Dziecko ma drzemkę, ojca w domu nie ma. Jego pobudka oznacza dla mnie koniec pracy. Nagle następuje chwila grozy. PoTomek siada na łóżku. "Ale jak to? Już? Nie jestem jeszcze gotowa!", panika. Ufff, okazało się, że szukał wygodniejszego miejsca do spania. Dziecko wróciło do spania, a mama zajęła się dalszą pracą.
Osnowa sama się nie przywiąże.



Można przystąpić do tkania. Najpierw trzeba się zatroszczyć o równe rozmieszczenie osnowy.  W tym celu wprowadzam nić, która w późniejszym etapie zostanie usunięta. Najpierw na luźno, bez jej "dobijania":

I ściskamy:


W ten sposób usunięte zostały przestrzenie między nitkami osnowy. Mogę wreszcie zacząć robić to, co lubię najbardziej. Tkać.



Drzemka syna dobiegła końca. I tak zaszalał, bo spał ponad 3h. Czas zająć się obowiązkami matki, a do tkania powrócić wieczorem. Jeśli syn da.

I dał. Po 21.
Nocną pracę rozpoczynam od zabezpieczenia brzegu robótki. Tracę, więc dodatkowe cenne minuty na poszukiwanie igły, ona nigdy nie znajduje się tam, gdzie być powinna.


Podoba mi się ta forma zabezpieczania materiału przed pruciem. Cztery nitki osnowy tworzą frędzel, a trzy poziomy wątku zszywa się razem. Ciekawe czy mój zachwyt będzie taki sam po praniu.
Jeszcze tylko zabezpieczenie drugiego brzegu robótki, poprzez podłożenie tektury:


I tkam, tkam, tkam!


Za mną bardzo pracowity dzień. Osnucie do końca krosna, naciągnięcie osnowy, utkanie fragmentu i zabezpieczenie brzegu. Nie próżnowałam. Od teraz moja praca to jedynie "machanie" czółenkiem. Niestety wybrałam sobie dość czasochłonny wzór, więc praca może się wydłużyć o kilka dni. Mam nadzieje, że efekt końcowy wzbudzi mój zachwyt. 


Marzy mi się wizyta w sklepie z drewnem przeróżnym (nazwy celowo nie wymieniam, żeby nie było, że reklama). Moje czółenko ma jedną małą wadę - jest zbyt długie. Do wzorów ażurowych potrzebuję czółenka, którym będzie mi się wygodniej operowało. Najszybszy i najtańszy sposób to po prostu kupić drewnianą listewkę i zrobić samemu.

I tak mi minął drugi dzień przy krośnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz