Dałam się porwać na kilka dni.
Zniknęłam z wirtualnego świata (a przynajmniej przez większość czasu się w nim nie pojawiałam) i było mi z tym dobrze. Chcecie wiedzieć co porabiałam?
No to czytajcie!
Wywiało mnie z Gniezna aż pod Górę Czcibora na Cedyńskie Spotkania z Historią. Z góry wielkie dzięki dla Jacka i Drużyny Zagród Śląskich za przygarnięcie pod swoje skrzydełka.
Swoją podróż rozpoczęłam w czwartek rano, kierunek Szczecin. Podróż oczywiście z przygodami. Zadowolona z siebie wpadłam wcześniej (niż mam to w zwyczaju) na dworzec PKP i zajęłam miejsce w kolejce. Dopiero po chwili dostrzegłam nerwową atmosferę wokół mnie. Szybki rzut okiem na tablice informacyjną i było jasne o co chodzi - pociągi mają opóźnienie po 80-90 min.
Nadzieje skierowane ku PKS okazały się płonne. Żaden autobus nie zmierzał w tym czasie do Poznania (skąd miałam mieć przesiadkę).
Pozostało popłynąć z prądem - "jakoś to będzie" (byle by mi włóczki na podróż starczyło).
Godzinę (no troszkę więcej) i kilka postojów później udało mi się dotrzeć do punktu B podróży. Na drugi pociąg długo czekać nie musiałam. Właściwie to on czekał na mnie. Plan "przekąszę coś sobie po drodze" poszedł w zapomnienie.
Ale za to już podróż do Szczecina była bezproblemowa.
W piątek z samego rana (znaczy koło 10), ekipa reprezentacyjna wyruszyła na miejsce przeznaczenia. Zadanie było jedno: przygotować obozowisko do przyjazdu pozostałych towarzyszy zabawy. Muszę przyznać, że poszło sprawnie i bez większych strat.
Po postawieniu wiaty i namiotu trzeba było zająć się przygotowaniem atrakcji:
Pieniek nie miał łatwego weekendu, ale dzielnie przyjął na klatę wszelkie ataki.
Zainteresowanie wzbudził ogromne.
(Pierwsze testy nowego sprzętu)
Jak Pieniek spędził weekend najlepiej obrazuje zdjęcie sprzed imprezy i zdjęcie robione już na jej zakończenie. Piękna rzeźba powstałą, prawda?
Nie zabrakło też miejsca dla mnie. Żebym nie musiała się (nadmiernie) wiązać dostałam mały warsztacik (ten po lewej, zbijany na szybko przez przemiłych Panów). Pierwsza impreza, której słowa "dobra, będziesz miała gdzie tkać" stały się faktem. I wcale nie musiałam się wiązać do drzewa.
Przyznam, że Aście niewiele do szczęścia trzeba. Krosno wykorzystane było do tkania pokazowej krajki na tabliczkach. Niestety nie zachowało się ani jedno zdjęcie jak wyglądało użytkowanie. Jeśli przypadkiem dopadnę jakieś w necie to wrzucę.
Obóz przygotowany.
Krosno postawione.
Można zacząć się bawić.
Plan na wieczór? Biesiada, czyli uczta dla ducha i brzucha. Wieczór umiliły nam dwa zespoły - Percival i Jar.
Gdy już pysznym jedzonkiem się posililiśmy (podziękowania dla kuchmistrzów) przyszła pora na pokaz tańca ognia oraz iluminację pomnika Orła.
I tak dzień pierwszy dobiegł końca.
Fajnie, lubię takie imprezy, ale najważniejsze, że włóczki starczyło! :D
OdpowiedzUsuńMa się to szczęście ;)
Usuń