Wczoraj za oknem zrobiło się biało.
Oficjalnie mogę zapytać: ulepimy dziś bałwana?
Chociaż wczorajszy śnieg jest już wspomnieniem, a i ja nie należę do osób, które na widok białego puchu skaczą z radości - to nie przeszkadza mi w "ulepieniu" bałwana. Postanowiłam zainwestować w jego trwalszą wersję, bardziej przytulną i wytrzymałą na domowe ogrzewanie.
Ostatnie dni nie sprzyjają pracom ręcznym. Uwaga jest rozproszona, koncentracja odmawia współpracy i zliczenie do trzech zdaje się być nieosiągalnym wyzwaniem. Po przerobieniu trzech wersji pyska Reksia i błędnym skonstruowaniu czterech sukienek dla lalek - uznałam, że najlepsze co mogę zrobić w tym momencie to odłożyć te prace na później. Dalsze upieranie się przy "zrobię to teraz" mogło wprowadzić więcej szkody niż pożytku.
Pojawił się jednak syndrom odstawienia. Ręce zaczęły drgać nerwowo w poszukiwaniu znajomych kształtów - włóczki i szydełka.
Musiałam coś zrobić.
Uzależnienie siła wyższa.
Dla chcącego nic trudnego. Wzięłam się, więc za projekt, w którym ewentualne błędy nie będą mi przeszkadzać, a wręcz dodadzą mu uroku. I tak powstaje poduszka z uroczym uśmiechem Olafa.
Za wiele jeszcze nie widać, ale zapowiada się obiecująco. A przy okazji trenuję zmiany kolorów na szydełku tunezyjskim. Przyjemne z pożytecznym. Plan wykorzystania tej umiejętności się powoli kształtuje.
(Wzór zaprojektowany przez Kim Cox z grupy "Teach me Graphghan")
Prawie połowa pracy już za mną.
Niedługo będzie trzeba wymyślić jakiś kocyk do tego...
Ktoś ma ochotę przyłączyć się do "lepienia" bałwana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz