Menu

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

To mi się upiekło...

Święta, święta i po świętach. Ledwo się zaczęły, a już ich koniec. Nic, więc dziwnego w tym, że najwięcej wspomnień pochodzi z okresu przedświątecznych przygotowań, czyż nie?

I czemu to zawsze muszą być w(y)padki?


Mój piekarnik to interesujący stwór. Kapryśny niczym kobieta. Nigdy nie można go zadowolić i zawsze zmienia zdanie, bez powodu. Fochem też potrafi zarzucić, jak mało kto.
Ach, te baby.

W ramach przedświątecznych przygotowań wzięłam na siebie pieczenie ciast. Miało być skromnie, bez szaleństw i tylko dwa rodzaje: mazurek kajmakowy i babka cytrynowa. Zadanie wydawało się proste. Przecież już nie raz piekłam ciasta w tym piekarniku. Zdarzyło mi się nawet popełnić mazurka. Był zjadliwy. Przeżyliśmy. Czego chcieć więcej by uznać, że jestem w stanie sprostać zadaniu?
Uzbrojona w wiedzę, jak postępować z kapryśnym piekarnikiem zajęłam się wyrabianiem ciast.  Specjalnie ustawiłam nieco niższą temperaturę niż wymagana w przepisie.

"Ha! Mam na Ciebie sposób!"- wykrzyczałam wrzucając ciasto do nagrzanego piekarnika.
A on tylko radośnie wypluł z siebie: "A zakład?" i już po chwili po mieszkaniu rozległ się zapach wspaniałej spalenizny.

O brzydkich słowach cisnących się na usta wspominać nie będę, bo chyba nie wypada. Powinnam się już nauczyć, że za ciasta bierzemy się na dwa dni przed świętami - na wypadek, gdyby trzeba było jednak ratować się zakupem gotowców.
Ale nie. Pewna siebie i swoich możliwości, przekonana o swojej wiedzy na temat piekarnika i znajomości zasad postępowania z nim - do pieczenia przystąpiłam w sobotę koło godziny 20. O awaryjnym zakupie ciast mogłam tylko pomarzyć. I marzyłam...

Powspominałam sobie nawet zeszłorocznego mazurka. Dobry był.

(Wybaczcie jakość zdjęcia i prezentację ciasta, właściwie to fotka miała nie opuszczać domowych katalogów.)

Nie da się ukryć, że rozmarzyłam się za bardzo, bo inaczej efektu babki cytrynowej wyjaśnić nie mogę. Piekła się i owszem dostatecznie długo. Piekarnik zniszczyć jej nie zdołał. Nie musiał. Moje kulinarne umiejętności zrobiły to za niego.

Babka się upiekła.
Nie była spalona.
Smakowała cytryną... i margaryną.
Zapomniała też wyrosnąć. A właściwie to... to co wyrosło uznało, że jednak lepiej czuje się w niższej formie i opadło. Jak i mój entuzjazm do wszelkich wypieków.  I świąt.

Z piekarnikiem jeszcze muszę sobie podyskutować. Myślicie, że czekoladki i kwiatki załatwią sprawę? Może powinnam pogrozić wymianą na nowszy model? Nie łatwo być z kapryśną kobietą w związku. Bardzo niełatwo.
Gdybym miała ująć moją relację z piekarnikiem w facebookowych standardach, zaznaczyłabym opcję "to skomplikowane".
Kiedyś go wymienię. Serio. Rozstaniemy się. Ale jeszcze nie teraz. Nie jestem na to gotowa...

Pozostaje kombinować dalej. Bo pomimo braku talentu kulinarnego z pieczenia nie zrezygnuje. Nie dam się zniechęcić. A może o to mu chodzi... Chce mi delikatnie zasugerować, że dość tego trucia rodziny i znajomych?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz