Menu

wtorek, 31 marca 2015

Trudne chwile

Dzieci nie powinny chorować. Zdecydowanie nie. A przynajmniej nie do osiągnięcia wieku rozumnego, gdzie (teoretycznie) łatwiej wyjaśnić dlaczego trzeba łykać ohydne tabletki i popijać je jeszcze gorszymi w smaku syropkami.

Życie jednak ma w głębokim poważaniu co dziać się powinno, a co nie. Uwielbia wykorzystywać pulę "to się nie powinno nigdy zdarzyć". Takie jego prawo. Być może jest po prostu znudzony i w ramach rozrywki sprawdza ludzkie możliwości.


Dzieci chorują. (Spoiler alert - A teraz okaże się, że dramatyzuję, bo powiało grozą, a o zwykłe przeziębienie chodzi.)

Młody ostatnio się pochorował. Gorączka około 38,8 st, kaszel i katar. Dla niedoświadczonego (w chorowaniu dziecka) rodzica to jest trudna batalia. Oczywiście katarek co jakiś czas u nas się pojawia, ale doświadczenie z gorączką mamy nikłe. Wcześniej pojawiła się tylko raz i była to typowa trzydniówka.
Rodzina straszyła anginą, sąsiadka ospą wietrzną. Skończyło się na przeziębieniu.

Wzbogaciliśmy się w tym czasie o kilka ważnych informacji.
  1. Wiemy już, która apteka pełni dyżur całodobowy. 
  2. Warto pilnować, czy w domowej apteczce znajdują się leki przeciwgorączkowe oparte na ibuprofenie, a nie tylko paracetamolu. 
  3. Nie budzi się męża o północy, żeby skoczył po coś do apteki, gdy ma wstać o 4 do pracy. 
  4. Dziecko mi dorasta.
PoTomek chorobę zniósł dzielnie. Nawet zgodził się na przyjmowanie niedobrego syropku. Zuch chłopak.

Do niedawna odciąganie kataru stanowiło dla nas problem. To była walka, z której wychodziłam z poczuciem klęski. Co z tego, że "coś się udało odciągnąć", skoro dziecko mnie skopało.
Pozwolę sobie zuchwale podkreślić słowo "była". Do czasu. Okazuje się, że wystarczy dziecku w czasie zabiegu dać do ręki np. butelkę z wodą morską i już jest spokojne. Nie pozbyliśmy się ataków płaczu całkowicie. Zamiast płakać w trakcie - on płacze po. Postęp jednak jakiś jest.
Dumna jestem.
O ile łatwiej jest wykonywać pewne czynności, gdy dziecko nie stawia oporu.

Samodzielne spanie dziecka zbiegło się w czasie z chorobą dziecka i przyjazdem mojej mamy. Efekt jest taki, że i owszem łóżeczko nadal stoi w pokoju dziecięcym, chaos powrócił (tym razem zamiast ubrań leżą wszędzie zabawki syna), ale dziecko śpi tam, jak chce. W nocy, gdy męczyła go wysoka gorączka i często przebudzał się z płaczem dla własnej wygody brałam go do nas. Teraz sam przychodzi... Albo i nie. Na dzień dzisiejszy mamy przeplatankę: jedna noc z rodzicami, jedna noc samodzielnie.
Dziś wypada na samodzielne spanie. Ciekawe czy się uda.

Choroba minęła. Lekki katar jeszcze pozostał, ale pod kontrolą. Można wracać, więc do łobuzowania. Pierwszy cel? Parapet!


4 komentarze:

  1. oj dobrze że już choroba minęła, zgadzam się, że dzieci nie powinny chorować wcale, ale niestety łapią szybciej niż my-dorośli.

    lifestyle-madlen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas trwa jeszcze etap spokojny. Młody raczej choruje sporadycznie (dwa razy gorączkował w przeciągu półtora roku). Zapewne rozkręci się, gdy trafi do żłobka lub przedszkola. :)

      Usuń
  2. Witaj w klubie :/ my mamy maraton od miesiąca... zwariować można :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby to już końcówka maratonu. Trzymamy kciuki za szybki koniec chorób. Zdrówka :)

      Usuń