Menu

piątek, 20 marca 2015

Smoczkowe przeboje

Dziś będzie odrobina prywaty - pozwolicie? Dumna jestem niemiłosiernie, więc chwalić się mam ochotę.
Mój syn dorasta.
Może nie jest to odkrycie na skalę światową, ale czasem łapię się na myśli "rany, nie poznaje tego gościa, kiedy on się tak zmienił?

Za nami lekko ponad 1,5 roku wspólnej wędrówki. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze rok temu leżał spokojnie, może trochę się wiercił z boku na bok - do ogarnięcia był łatwy, a przynajmniej łatwiejszy niż teraz. Cenię sobie jego wzrastającą samodzielność, ale przeczucie podszeptuje złośliwie "najspokojniejsze czasy masz już za sobą kobieto". Przyglądając się codziennym wspinaczkom mojego syna odnoszę wrażenie, że jest w tym zdaniu trochę prawdy. Może nawet trochę więcej.



Rzuciliśmy sobie ostatnio z PoTomkiem wyzwanie - pozbywamy się smoczka. Dojrzewaliśmy do tej decyzji od jakiegoś czasu, ale Młody nie szczególnie chciał współpracować. Lubił smoczki. Najchętniej dwa - na raz. Niestety nigdy nie udało mi się zrobić wyraźnego zdjęcia uwieczniającego tę umiejętność, ale widok dziecka z dwoma wciśniętymi smoczkami jest przekomiczny.
Postanowiliśmy wprowadzić ograniczenie - smoczek tylko do spania. Miała to być metoda małych kroczków, łagodząca nieco ból rozstania. W naszym wykonaniu do łagodnych nie należała. Po obudzeniu się i wypierzeniu następowała chwila grozy - "Smoczek idzie sobie odpoczywać, dostaniesz go na drzemkę". Tego zdania PoTomek nie był w stanie zaakceptować bez krzyku, płaczu i odgrażania się całemu światu. Lekko nie było, bo widok zapłakanej buźki łamie serce Matki. Ale podobno trzeba być twardym i konsekwentnym. Do czasu...

Zmęczenie nie jest sprzymierzeńcem konsekwentnego postępowania. Uległam i odpuściłam poranny rytuał. Płaczu nie było, rozpaczy nie było i smoczka też nie było. Jak? Młody miał smoczek do dyspozycji przez cały czas, jaki chciał. Przeważnie po krótkiej chwili przestawał się nim interesować i w ferworze zabawy znikał z pola widzenia. Bez krzyku, bez płaczu, bez problemu. Obie strony miały to co chciały. Kompromis.

Kilka dni temu naszła mnie myśl, że można by całkiem spróbować odstawić smoczek. Młody zasypiał na spacerze bez niego. Ząbkowanie już też za nami (chwilowo). Idealny moment by spróbować. Nastawiłam się na straszną trudną walkę, histerie i pogryzione ręce. Próbowałam też przygotować się psychicznie na tłumaczenie sąsiadom, że nie znęcamy się nad synem, nie jest chory, ani nie powinien dostać klapsa "bo kto to widział tak się zachowywać".

A co wyszło? Skrupulatne przeszukanie całego łóżeczka (przecież gdzieś zawsze mógł się jeden egzemplarz uchować), połączone z lekką pretensją skierowaną do Matki, bo nie dopełniła swoich obowiązków i w ogóle, jak śmiem zrywać z naszym wieczornym rytuałem. Bez pisków, krzyków, hektolitrów łez i pretensji sąsiadów.
Całkiem dojrzale.

Mija kolejny dzień, kiedy widok:

Został zastąpiony tym widokiem:


PoTomek nie wydaje się być szczególnie tym faktem zainteresowany. Śpi spokojniej niż wcześniej, nie przebudza się, bo gdzieś się zaplątał smoczek i nie może go odnaleźć. Dla mnie to też mniej stresów. Nie muszę się martwić, gdzie zaginął smoczek, skąd Młody wygrzebał kolejny i czy aby na pewno nadaje się od razu "do spożycia". Ta sytuacja ma tylko jeden, mały minus. Pobudka z 5:40 - 6:30 przesunęła się na 5:10 - 5:20.

Cały czas powtarzam sobie, że było warto. I to nic, że ledwo widzę na oczy ze zmęczenia - Młody już ma na to swój sposób. Wystarczy, że zacznie wspinać się na meble/stół/parapet, a Matka już ustawiona do pionu. Metoda działa lepiej od najsilniejszej kawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz