Przygoda z Alize Divą dobiegła końca.
W ekspresowym tempie (jak na mnie) powstała chusta o wymiarach około 150cm/50cm. Pracę rozpoczynałam dzierżąc w rękach 3 motki. Pozostało mi około pół motka. Ciekawe co z niego wyczaruję.
Czy było warto?
Oczywiście!
Nie małe wyzwanie to było. Trzeci raz usiadłam do krosna i po raz pierwszy nawlekłam je całe. Nie było lekko. Nie lubię tej części pracy. Jest nużąca. Sam moment tkania uwielbiam. Mogłabym tak przerzucać wątek w nieskończoność. Pach, pach, pach.
Wkradły się błędy. Nie będę zaprzeczać. I chociaż są osoby, które twierdzą, że dzięki nim praca nabiera wyjątkowego charakteru, ja jednak postaram się ich nie powtarzać. Chociaż nie powiem. Niektóre błędy wyglądają interesująco i można by spokojnie z nich uczynić wzór. Wszystko z czasem.
Muszę popracować nad linią brzegów. Nadal wychodzą mi góry i doliny. Mam nadzieję, że jest to kwestia doświadczenia i z czasem wyrobię sobie rękę.
A oto mój trzeci utkaniec:
Nie łatwo jest zrobić zdjęcie tak dużej pracy. Zwłaszcza, gdy nie ma się w zasięgu ręki efektownego tła. Słoneczko wyjrzyj zza chmurki, bo zdjęcie na krzaczku zapewne lepiej będzie wyglądać, niż na tle tapety błagającej o emeryturę. Poza tym mam ładną chustę na wiosenne/letnie dni i chciałabym ją wypróbować w praktyce, a bez Ciebie drogie Słoneczko ni dy rydy.
Duma początkującego rękodzielnika - zaraz by chciał zrobić obchód po mieście w nadziei, że zwróci uwagę przechodniów i wzbudzi zachwyt. Ach ta ludzka próżność, czasem lubi być połechtana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz