Menu

sobota, 5 listopada 2016

Historia pewnej miłości...



Miałam pozostawić to miejsce wolne od sercowych rozterek, nie pisać tu o nich. Są jednak sytuacje, gdy słowo trzeba złamać - nawet te dane samej sobie. Człowiek uczy się całe życie na błędach. Najlepiej by były to cudze błędy, więc mojej historii trzymać dla siebie nie będę. Może dzięki temu ktoś inny uniknie tego bólu i rozczarowania...

A zaczęło się tak cudnie...

Były "ochy" i "achy". Były czułe słówka i słodkie obietnice wspaniałej przyszłości, wspólnej przyszłości. Były marzenia, jak to razem będzie nam cudownie. 
Świat w różowych okularach.

Tylko ten uporczywy głos rozsądku wszystko psuł. "Stój! Co robisz? Nie spiesz się tak!". Na co komu on, gdy przecież ma się przed oczyma wizję wspaniałej przyszłości i obietnice, że wszystko będzie dobrze? W końcu to też nie pierwszy raz, swoje lata mam, praktykę też jako tako  posiadam - co miałoby się nie udać?

(W tym momencie warto podkreślić jeden istotny fakt - jeśli plan zakłada, że nie ma rzeczy, która może się nie udać, wszystko się nie uda.)

Zignorowałam cichy głos rozsądku i dałam się ponieść emocjom.
Zakochane serce parło na przód nie zważając na okoliczności, ignorując znaki ostrzegawcze - miało przecież swoją wizję końcową i słodką obietnice, że będzie wszystko w porządku. No i tak trwałam w tym emocjonalnym szaleństwie...

Chwile rozłąki napawały smutkiem. Jak to? Rozłąka? Tylko kilka dni? 
Niech tak będzie... Czymś się zajmę, czas szybko zleci, a my wrócimy do snucia wizji wspólnej przyszłości. 

A potem wkroczyła rzeczywistość...
Ona nigdy nie robi tego delikatnie. Jak już się zjawia to z hukiem. A po jej wielkim wejściu pozostaje ból i zgrzytanie zębami. 

Po tej długiej rozłące coś już było nie tak. Niby zapach ten sam, niby dotyk ten sam - ale jakiś inny. Szczegóły nagle się zatarły, nie wszystko zgadzało się jak trzeba.
"No dobra, normalne przy zauroczeniu, przecież nie zawsze musi być idealnie, trzeba się dotrzeć". 

A potem nastąpił koniec.
Ból, łzy i rozczarowanie...
... których można było uniknąć...
... gdyby tylko pozwolić rozsądkowi działać.

Ale do rzeczy - kto, co i dlaczego...
Alize Softy rozkochała mnie w sobie już przy pierwszym spotkaniu - miękka, puchata. Idealna do tulenia/głaskania/miziania. Och, gdyby mieć z niej zrobiony kocyk, zwinąć się w kulkę i nie wychodzić do wiosny... Gdyby... 
Wzięła mnie podstępem - "a może by tak szaliczek? No wiesz, pogoda kiepska, wyobraź sobie o ile przyjemniej wychodziłoby się z domu, gdybyś mogła się takim puchem otulić". 
Uległam.
Spacery faktycznie teraz nie należą do najprzyjemniejszych, więc czemu by nie... 



Chwila moment i już miałam przygotowaną osnowę. Trochę namęczyłam się z nawijaniem jej na krosno, ale w końcu jest - udało się. No dobra... Podejrzanie szeroko mi wyszło, ale... No szerszy szaliczek też da radę, prawda? 

Możecie sobie tylko wyobrazić moją minę, gdy odkryłam, że wątek skończył mi się w połowie drogi. Tak... Przez zmianę szerokości robótki zmieniła się, również ilość wątku niezbędnego do jej wykonania - niby logiczna konsekwencja, ale kto by się nad tym zastanawiał.

Trzeba było domówić włóczkę, Poczekać, aż kurier dostarczy zamówienie i można bawić się dalej... Yyyy... Tylko czemu ja tu mam jeszcze tak dużo nawinięte, a mi się już drugi motek wątku kończy? 



Poddaje się... 
Nie domawiam więcej... 
Wyjdzie, ile jest...

I tu następuje huczne wejście rzeczywistości - robótka nie układa się poprawnie, brzegi są mocniej napięte, a środek tworzy coś w rodzaju hamaka.

Ból, rozpacz i zgrzytanie zębami...
Z szaliczka nici.
(O dalszych błędach popełnionych pod wpływem zdenerwowania pisać nie będę  - bo wstyd.)


Alize Softy złamała mi serce, ale coś mi mówi, że i tak będę jeszcze do niej wracać.  
Okiełznam skubaną. Nie poddam się.
I...  W końcu będę miała wyśniony, puchaty szaliczek!

A teraz smutki topię w koralikach...
Podobno biżuteria pomaga na złamane serce. Tylko nie jestem pewna czy miało to polegać na jej samodzielnym wykonaniu...


2 komentarze:

  1. Łał, przeczytałam cały tekst i po prostu łał. Masz talent do pisania no i oczywiście do tworzenia :-)
    Koraliki zawsze są lekarstwem! I nie szkodzą na wątrobę jak tabletki ;-)
    Ja teraz odchorowuję koraliki (przesyt) i bawię się drutami.
    Czekam na następne prace :-)
    Ps. Też kupiłam te włóczki...:-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie przedstawiony i fajnie wpleciony wątek miłosny. Powodzenia z instagramowym błędem we wpisanym adresie do bloga, szkoda by tyle ciekawostek z Twego życia, było tylko dla wybranych.

    OdpowiedzUsuń