I czemu to zawsze muszą być w(y)padki?
Mój piekarnik to interesujący stwór. Kapryśny niczym kobieta. Nigdy nie można go zadowolić i zawsze zmienia zdanie, bez powodu. Fochem też potrafi zarzucić, jak mało kto.
Ach, te baby.
W ramach przedświątecznych przygotowań wzięłam na siebie pieczenie ciast. Miało być skromnie, bez szaleństw i tylko dwa rodzaje: mazurek kajmakowy i babka cytrynowa. Zadanie wydawało się proste. Przecież już nie raz piekłam ciasta w tym piekarniku. Zdarzyło mi się nawet popełnić mazurka. Był zjadliwy. Przeżyliśmy. Czego chcieć więcej by uznać, że jestem w stanie sprostać zadaniu?
Uzbrojona w wiedzę, jak postępować z kapryśnym piekarnikiem zajęłam się wyrabianiem ciast. Specjalnie ustawiłam nieco niższą temperaturę niż wymagana w przepisie.
"Ha! Mam na Ciebie sposób!"- wykrzyczałam wrzucając ciasto do nagrzanego piekarnika.
A on tylko radośnie wypluł z siebie: "A zakład?" i już po chwili po mieszkaniu rozległ się zapach wspaniałej spalenizny.
O brzydkich słowach cisnących się na usta wspominać nie będę, bo chyba nie wypada. Powinnam się już nauczyć, że za ciasta bierzemy się na dwa dni przed świętami - na wypadek, gdyby trzeba było jednak ratować się zakupem gotowców.
Ale nie. Pewna siebie i swoich możliwości, przekonana o swojej wiedzy na temat piekarnika i znajomości zasad postępowania z nim - do pieczenia przystąpiłam w sobotę koło godziny 20. O awaryjnym zakupie ciast mogłam tylko pomarzyć. I marzyłam...
Powspominałam sobie nawet zeszłorocznego mazurka. Dobry był.
(Wybaczcie jakość zdjęcia i prezentację ciasta, właściwie to fotka miała nie opuszczać domowych katalogów.)
Nie da się ukryć, że rozmarzyłam się za bardzo, bo inaczej efektu babki cytrynowej wyjaśnić nie mogę. Piekła się i owszem dostatecznie długo. Piekarnik zniszczyć jej nie zdołał. Nie musiał. Moje kulinarne umiejętności zrobiły to za niego.
Babka się upiekła.
Nie była spalona.
Smakowała cytryną... i margaryną.
Zapomniała też wyrosnąć. A właściwie to... to co wyrosło uznało, że jednak lepiej czuje się w niższej formie i opadło. Jak i mój entuzjazm do wszelkich wypieków. I świąt.
Z piekarnikiem jeszcze muszę sobie podyskutować. Myślicie, że czekoladki i kwiatki załatwią sprawę? Może powinnam pogrozić wymianą na nowszy model? Nie łatwo być z kapryśną kobietą w związku. Bardzo niełatwo.
Gdybym miała ująć moją relację z piekarnikiem w facebookowych standardach, zaznaczyłabym opcję "to skomplikowane".
Kiedyś go wymienię. Serio. Rozstaniemy się. Ale jeszcze nie teraz. Nie jestem na to gotowa...
Pozostaje kombinować dalej. Bo pomimo braku talentu kulinarnego z pieczenia nie zrezygnuje. Nie dam się zniechęcić. A może o to mu chodzi... Chce mi delikatnie zasugerować, że dość tego trucia rodziny i znajomych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz