Ostatnie dni minęły mi bardzo intensywnie. Mąż postanowił wziąć udział w XI Ogólnopolskim Festiwalu Kultury Słowiańskiej i Cysterskiej w Lądzie nad Wartą, co dla mnie oznaczało to tylko jedno - przegląd szafy. Trzeba było uzupełnić braki w stroju.
Plan był ambitny: uszyć dwie pary spodni, jedną koszulę i w międzyczasie coś utkać.
A tak... Tkanie...
Zrobiłam krok w przód i zaprosiłam do swojej pracowni 100% wełnę.
(>>klik<<)
(>>klik<<)
Od wtorku miałam ogromny dylemat. Chwytać za igłę z nitką czy krosno. Ostatecznie szycie okazało się pilniejsze, ale nie powstrzymałam się całkowicie od tkania. Na pierwszy ogień poszła Himalaya Efsun w miętowym kolorze i przyznam, że jestem zachwycona. Dobrze dogaduje się z moim krosnem, tkanie było czystą przyjemnością i bardzo mnie to cieszy. A tak prezentuje się po utkaniu:
Nic szalonego, ale ma swoje specjalne przeznaczenie i mam nadzieje, że się sprawdzi.
A co z planem? Niestety nie dałam rady zrobić tyle, ile chciałam. Ograniczyłam się do dwóch par spodni, jednej koszuli i utkania tego maleństwa ze zdjęcia (ok. 49/80 cm).
Zdjęć nie będzie. Mąż jak tylko wpadł do domu, chwycił za rzeczy i tyle go widziałam. Czeka mnie jeszcze tłumaczenie PoTomkowi dlaczego zniknął Tata i Kropek.
Weekend jest mój i tylko mój (no prawie, przede wszystkim PoTomka, ale lubię się czasem pooszukiwać). Krosno strzeż się, nadciągam i nie dam ci spokoju!
3 różne projekty czekają w kolejce, a ja nie wiem, za który najpierw się wziąć. I co chwile nowe pomysły przychodzą mi do głowy.
Będzie się działo, oj będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz